MIESIĘCZNIK „STOLICA” / Arkadiusz Szaraniec

WĘDRUJĄCA SYPIALNIA

Pijana Sypialnia to nie teatr, lecz wędrowna trupa teatralna bez stałej siedziby, zasługująca z kilku względów na miano bardzo warszawskiej.

Po pierwsze, choć młodzi śpiewako-aktorzy w większości pochodzą z różnych stron Polski to połączyła ich Warszawa. Po drugie, mają w swoim repertuarze ciekawe varsaviana: „Osmędeuszy” Mirona Białoszewskiego, chyba najbardziej warszawskiego pisarza, i „Wodewil Warszawski”, też równie mocno wyrastający z tradycji stolicy (scenariusz na podstawie komedii Feliksa Szobera „Podróż po Warszawie” z 1876 r.). A po trzecie – i to jest chyba najważniejsza ich cecha – stale wędrują po Warszawie, grając w najprzeróżniejszych, niby nieteatralnych miejscach. I zdobywają sobie publiczność ze wszystkich dzielnic tej aglomeracji.

Miron Białoszewski był „błędnym poetą” Warszawy. Stale po niej podróżował, zwłaszcza nocą, pieszo, tramwajami, autobusami wszelkich linii. W jego utworach, nie tylko dziennikach (choć cała jego twórczość jest po trosze dziennikiem), wciąż odbijają się te peregrynacje, pielgrzymki jakby bez celu, początku i końca. Ale ważną rolę gra też topografia miasta, rozpoznawalne ulice i szlaki, które stały się trwałym elementem metafory literackiej.

Bezdomna jeszcze Pijana Sypialnia podobnie się błąka, wędruje po Warszawie i uczyniła z tego faktu zaletę, element swojej twórczości teatralnej. Ich przedstawienia, o formie śpiewogry (która w XIX wieku święciła triumfy), mają cechy podwórkowej ballady scenicznej (lekko skrzyżowanej z happeningiem). Aktorzy z konieczności wiele czerpią z kształtu i atmosfery miejsca w jakim grają, i ten często przyziemny konkret w końcu przeradza się w ciekawą cechę odróżniającą Pijaną Sypialnię od innych warszawskich (i polskich) zespołów, w szczególności zaś od stołecznych teatrów stacjonarnych, które w lipcu i sierpniu jak jeden mąż udają się na dłuuugie wakacje. Ustroje padają, ale „święta krowa – dwumiesięczna przerwa urlopowa” ma się nadal dobrze. Co z tego, że po stolicy pałętają się setki, tysiące tubylców i turystów spragnionych letniej rozrywki.

Teatr Stanisława Dembskiego wstrzelił się w małą, ale jak widać potrzebną offową kulturową niszę.Tylko w części ta wędrowna trupa skorzystała ostatnio z sezonu ogórkowego i rekordowego upału, jaki wygonił tysiące warszawian nad Wisłę. Jej początki związane są bowiem z nader szacownym miejscem, bo z Muzeum Literatury na Starym Mieście. Potem jednak Pijana Sypialnia, idąc śladem swego patrona Mirona (w końcu autora pierwszej premiery), trafiała w najrozmaitsze zadaszone i plenerowe warszawskie „miejscówki”. Od starej fabryki serów przy Hożej 51 przez stacje metra i plaże nad Wisłą, aż po patio w dawnym KC, czyli obecnym Centrum Finansowo-Bankowym.

Ten wędrowny teatr ma już swoją wędrującą publiczność. Widzowie skrzykują się na FB, niektórzy z pięciotysięcznej grupy „lajkowiczów” przychodzą dwie godziny przed spektaklem, zajmując miejsca dla znajomych. Spota grupa to ci, którzy najpierw przypadkowo trafili na występ Pijanej Sypialni w jakimś dziwnym, nieteatralnym miejsca, takim jak pomost pubu Leżaki nad Wisłą. Tydzień później była to już Prochownia Żoliborz przy Forcie Sokolnickiego, potem nadwiślańskie łęgi, lecz pod krakowskim Wawelem.

Kompasem artystycznym dla Pijanej Sypialni jest poezja, muzyka i samodzielnie odkrywana kulturowa tradycja stolicy. Profesjonalne podejście do własnego rozwoju, czyli staranne szlifowanie kwalifikacji zespołu (co widać podczas prób), dbałość o jakość przedstawienia i szacunek dla widza dają duże efekty w postaci reakcji publiczności i uznania krytyków (w tym jury ważnych konkursów teatralnych). Oklaski i nagrody dodają młodemu teatrowi energii do pracy nad następnymi premierami. Ale przydałoby się też jakieś, choćby skromne, materialne gwarancje.

Źródło: www.warszawa.pl